Legionowianka Ania Korzeniewska jeszcze trzy lata temu ważyła 160 kg. Dziś jest o połowę lżejsza i zaraża swoją energią, prowadząc zajęcia zumby, a także bloga w internecie. Jej historia urzekła całą Polskę. Poznajcie ją i uwierzcie, że chcieć znaczy móc!

Jak to się stało, że postanowiłaś zmienić swoje życie?

Wiesz co, ja się w ogóle wcześniej nad tym nie zastanawiałam. To nie było tak, że ja się zbierałam do tego nie wiadomo ile. To się stało praktycznie z dnia na dzień. Po prostu od poniedziałku zaczęłam.

Ale zmotywowało Cię coś konkretnego?

No tak, zakochałam się. Oczywiście potem nic kompletnie nie wyszło, ale stwierdziłam, że skoro już tyle schudłam, to szkoda by było to marnować i niech sobie to idzie dalej.

Rozumiem, że byłaś pod okiem specjalistów?

Ja miałam dużo szczęścia, bo pracowałam w klubie piłki ręcznej i miałam pod ręką dwóch fizjoterapeutów i trenera bramkarzy, który sam dużo schudł i po prostu dał mi wskazówki, które on sam stosował. Nie zastosowałam ich w 100 procentach, tylko zmodyfikowałam pod siebie, ale fachową pomoc na początku miałam.

Motywacja była cały czas? Na pewno miałaś jakieś momenty wzlotów i upadków…

Upadków rzadko, bardzo rzadko. Bo ja nie myślałam o tym, jak o jakimś zadaniu do wykonania czy o jakiejś konieczności. Przestawiłam się natychmiast na zupełnie inny tryb, bo tak i koniec. Więc to nie było tak, że ja się musiałam do czegoś zmuszać. Owszem miałam przerwę, ale jak już spadło mi 50 kg… To było po 9 miesiącach. Ale absolutnie nie wróciłam do starych nawyków żywieniowych. Po prostu miałam mniej czasu na treningi, bo zmieniłam pracę. Waga stała w miejscu, nie przybyło mi nic.

Zawsze miałaś nadwagę, byłaś otyła?

Tak, pulpetem byłam zawsze, od dziecka. Wiadomo, że były momenty lepsze i gorsze. Czasem chudłam 15-20 kg i było super.

Czyli to nie było tak, że nastał jakiś trudny moment w Twoim życiu i zaczęłaś szukać pocieszenia w jedzeniu?

Nie, to było zwykłe lenistwo.

Lenistwo i podjadanie?

Jakie tam podjadanie. To był jeden posiłek dziennie, tyle że od rana do wieczora.

No dobrze, ale skoro byłaś kanapowcem, to nie bałaś się o swoje zdrowie, jak zaczynałaś ćwiczyć? W końcu 160 kg to już nie jakaś tam drobna nadwaga.

Nie, absolutnie nie. W ogóle się nie bałam, nie myślałam o tym. To było nastawienie – zapierniczam i tyle, a co będzie, to zobaczymy. Mnie się to w ogóle spodobało. Jeździłam sobie rowerem do pracy, po południu np. grałam w ping ponga z trenerami na hali i wieczorem grałam ze znajomymi w siatkówkę.

Wiesz, ale to, co opowiadasz, jest aż nieprawdopodobne. Najpierw przyznajesz, że jadłaś cały dzień i byłaś leniem, a tu nagle taka duża aktywność i jeszcze mówisz, że to lubisz…

Sama nie potrafię tego wytłumaczyć. Nie wiem, jak to się stało. Po prostu „klik” i się odmieniło. Zupełnie inaczej zaczęłam się zachowywać z dnia na dzień – jak taki schizofrenik.

A jak wyglądała Twoja dieta?

Jadłam tak naprawdę tylko mięso i warzywa. Nie było to szkodliwe dla nerek ani wątroby, bo to białko było równoważone przez warzywa. Jadłam ich ogromne ilości. Siatami zwoziłam je z targu. Np. na jeden posiłek potrafiłam zjeść pół kilograma bobu, bo tak chciałam. Nie miałam problemu z tą dietą.

A do słodyczy Cię nie ciągnęło?

Nie, colę też odstawiłam z dnia na dzień. Tak jak wszędzie powtarzam – na przypale albo wcale, czyli radykalne cięcie i tyle. Tylko to u mnie działa.

A jak już tyle schudłaś, to nie wpadłaś w taką pułapkę? Nie masz obsesji na punkcie wagi?

Ależ oczywiście, cały czas to mam, ale nie mam tak, że jak np. zjem kawałek ciasta, to mam straszne wyrzuty sumienia. Po prostu go jem, ale jak dużo trenuję, to wiadomo, że krzywdy mi to nie zrobi.

No właśnie, odnośnie tych treningów. Skąd pomysł, by zostać instruktorką zumby?

Uuuaa, no właśnie, jak to się stało… (śmiech). Pierwszy raz na zumbę trafiłam na odchudzającym obozie treningowym. Pierwsze moje zajęcia to w ogóle były takie, że wszyscy w prawo, a ja w lewo. Nie wiedziałam gdzie noga, a gdzie ręka. No, ale jak wróciłam do Warszawy, to pomyślałam, że fajnie by było znaleźć takie zajęcia gdzieś na miejscu. Bo mi się spodobały. Krążyłam trochę i w końcu trafiłam na świetnego instruktora – Mateusza Osiadacza i to dzięki niemu zdecydowałam, że sama chciałabym zostać instruktorką. Bo z nim zawsze zajęcia były fajne, udzielało się mnóstwo energii. Już po półtora roku przygody z zumbą stwierdziłam, że potrafię tyle, co Mateusz i  poszłam na kurs. Zaczęło się to od rozmiaru 48.

A Twoi znajomi jak zareagowali na ten pomysł?

Wszyscy mówili, że super. Wiesz, oni się chyba przyzwyczaili do tego, że ja przez ostatnie lata robię tak dziwne rzeczy i że mi to wszystko wychodzi, że nawet chyba nie byli zdziwieni. Mówili: „jak masz robić to, co kochasz, to pewnie!”. Radzili mi, żebym porzuciła agencję reklamową, w której pracowałam i zajęła się swoją pasją na serio. I tak zrobiłam. Bałam się bardzo, ale tak jak mówiłam wcześniej – na przypale, albo wcale.

I co, czujesz się teraz szczęśliwa?

Tak, czuję się idealnie. To jest zupełnie co innego.

A czy to, że schudłaś, dało Ci szczęście?

Myślałam, że tak będzie. Wiesz, że jak schudnę, to to będzie to. I owszem jestem teraz szczęśliwsza, tak jak powiedziałam, ale nie dlatego, że schudłam, tylko dlatego, że ja się zmieniłam jako osoba. Prosty przykład, który obrazuje to, co chcę powiedzieć: jak ważyłam te 160 kg i szłam do pracy, to szłam pod ścianą, tak żeby nikt mnie nie widział, absolutnie nie patrząc na ludzi, tylko raczej w ziemię. Jeżeli ktoś stał z boku, a nawet mnie nie widział i się roześmiał, to ja już byłam pewna, że to ze mnie się śmieje. A teraz jest zupełnie inaczej. Teraz nie mam problemu praktycznie z niczym. Jestem szczęśliwa, bo ja się zmieniłam, a nie dlatego, że mam tyłek 10 rozmiarów mniejszy.

Prowadzisz zajęcia w Renovatio w Legionowie. Czy masz takie osoby, które przechodzą podobną przemianę jak Ty?

Chodzi do mojej grupy taka duża dziewczyna i na początku, jak przychodziła, to w ogóle się nie uśmiechała, patrzyła tylko na moje nogi. W twarz mi się ani razu nie spojrzała, a teraz jest zupełnie inaczej. Zumba jest dobrą opcją, żeby zacząć, wyluzować się, nabrać pewności siebie. Powiem szczerze, że prowadziłam zajęcia w rożnych miejscach, ale ta legionowska to jest fenomen. Poza tym zumba jest dla każdego, bo nie ma w niej złych kroków. Nie ma, że ktoś się pomyli, bo wtedy jest freestyle po prostu i nikt się tym nie przejmuje.

A jakie masz dalsze plany?

Chciałabym otworzyć w przyszłości taki ośrodek, klub, w którym będziemy pomagać ludziom odnaleźć siebie na nowo. Wiem jak to brzmi – „zajeżdza” coachingiem, ale to nie o to chodzi. Chodzi o to, by pokazać ludziom, że można przejść taką drogę, jak ja przeszłam i że to nie jest wcale trudne. Oczywiście polegało by to na współpracy z szeregiem specjalistów: dietetykiem, psychologiem. Chciałabym, żeby to było coś. To musi być podejście kompleksowe. Warto też podkreślić, że ani wiek, ani choroba nie są wymówką przed tym, żeby schudnąć. Bo często ludzie z dużą nadwagą czy otyłością tłumaczą się genetyką albo chorobami, np. Hashimoto. A to wszystko nieprawda, bo dietetycy potrafią sobie świetnie radzić z takimi problemami. Znam takich, którzy prowadzą z powodzeniem nie tylko osoby z chorobami tarczycy, ale nawet pacjentów onkologicznych. Nic nie stoi na przeszkodzie, tylko trzeba wiedzieć co robić.

A masz jakieś hasło motywacyjne… a’la Mateusz Grzesiak?
(śmiech) Tak naprawdę jedyne hasło, jakie mi przychodzi do głowy, to po prostu: rusz się!

rozmawiała Katarzyna Gębal

fot.: arch. pryw. – Ania Korzeniewska