Dla sprawy warto zaKASAć rękawy

Gdybym jeszcze raz mógł wybrać imię dla mego solowego syneczka, nazwałbym go Debet. W sztuce pozbawiania starego biletów płatniczych NBP, jak zresztą cała masa rówieśników, osiągnął bowiem wybitną biegłość. Kiedy tak kolejny raz dokonywałem między naszymi kontami transfuzji własnej krwawicy, pomyślałem o czasach, w których złotówki rzadziej wydobywało się z portfeli rodziców. Po pierwsze, przez wzgląd na wątłość ich robotniczo-chłopskich trzosów, a po drugie, było to zbędne, gdyż pieniądze rosły wtedy na drzewach. Ale też krzewach, w sadach i na polach – my, peerelowskie szczeniaki, musieliśmy tylko się pofatygować i je zebrać. Kokosów, także z uwagi na klimat, nikt oczywiście przez tydzień czy dwa harówy nie zbijał. Wakacyjne robótki ręczne miały jednak szereg innych zalet, często usuwających w cień nawet aspekt finansowy. Bo uczyły ówczesną dziatwę czegoś więcej niż szacunku do pracy i wypłaty. Uczyły życia.

Ponieważ za komuny każde dziecko nie było, jak teraz, uważane za ułomne i władza ludowa unikała chowania go pod kloszem, przy zbiorze malin lub innej cebuli można było spotkać choćby świeżo poświęconych „komunistów”. Zajęcie to wszak lekkie, w sam raz dla ośmioletniego gnojka, by zrozumiał, jak chrzestny zasuwał na sprezentowaną mu kolarzówkę. W tym wieku tyrało się głównie w pobliżu swej chałupy, dojeżdżając jeno z rana do roboty. Czyli klasycznie, po dorosłemu. Nuda. Więcej życiowych soków dało się wycisnąć z „bycia na zarobku” dopiero mając od lat kilku lat naście, gdy zgredy zezwoliły na krótką zmianę miejsca zakwaterowania. Wtedy praca była w zasadzie dodatkiem do tego, co działo się po niej. A warto wiedzieć, że gościnni farmerzy fundowali nast-arbeiterom SPArtańskie warunki i super hotele – liczba widzianych po zmroku gwiazdek zależała jeno od stopnia ażurowości strzechy. Nic to, bo i tak stodoła z sianem uchodziła za wymarzone posłanie! Rozgrzanych nie tylko od słońca uczniów świetnie chroniła przed upałem i sprzyjała wieczornej integracji ludzi pracy, gdyż oferowała przydatną w takich sytuacjach intymność. Jasne, zrywając w dzień wskazane przez rolnika owoce, a w nocy te zakazane, ten i ów poznał przy okazji smak taniego wina lub szlugów. Dystans dzielący od rodziców ośmielał i zachęcał do używania używek. Argument na szkodliwość „wczasów agroturystycznych” to jednak marny, ponieważ gdy kogoś do złego ciągnie, łyka czy macha weźmie i w szkolnej ubikacji. Tyle że tam będą gorzej smakować.

W krajach od Polski bogatszych zarabianie przez potomstwo na własne potrzeby, nawet to z zamożnych rodzin, stanowi normę. U nas wciąż bywa obciachem.  A szkoda, bo osobiście zdobytą kasę młodzian wydaje inaczej – mądrzej, rozważniej. I nawet jeżeli wtedy trudno mu jeszcze pojąć, że pieniądze nie dają szczęścia, zyskuje pewność, że nie dają ich również tylko rodzice.

Poprzedni artykułJego kłów boi się całe osiedle
Następny artykułMatka na festiwalu
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.