Od działacza do partacza

Takich jak ja sympatyków świętego spokoju demokracja – przynajmniej ta w wersji nadwiślańskiej – przyprawia o płacz i zgrzytanie zębów. Dobrze, że chociaż nocą się nie moczę. Co innego jej wariant ludowy, ćwiczony w ciągu kilku dekad na terenach wyzwolonych przez bratnią armię ze strany wynalazców pojazdu T-34. Weźmy taki PRL. Jakież tam wszystko na szczeblach władzy było stabilne i przewidywalne! Cytując kumatego oficera milicji z „Wielkiej wsypy” – świetnej komedii z Janem Englertem w roli głównej, „debil na górze, debil na dole”. Jasne, nazwiska wiodących towarzyszy czasem się zmieniały. Ciężko to jednak powiedzieć o ich światopoglądzie czy potencjale intelektualnym. Dzięki temu, pod rękę z Ojczyzną Proletariatu, nasz kraj sukcesywnie i z sukcesami ofiarowywał obywatelom to, co im się należało. A że nie przesadzał z hojnością, to już całkiem inna sprawa.

Owszem, ustrój oparty na wizjach pana Włodzimierza L. miał pewne wady. Lecz również one cechowały się wyjątkową trwałością, której nawet partyjne zjazdy mogły co najwyżej naskoczyć. Ale to właśnie dzięki tak solidnym fundamentom tandety lud kombinujący miast i wsi doskonale radził sobie z mankamentami systemu. Ileż w nas przed laty było kreatywności, ileż cwaniactwa, ileż sprytu! Gdyby nie te cechy, zapomnielibyśmy wtedy smaku cukru i prawdziwej czekolady, a snopowiązałki stałyby unieruchomione przez brak sznurka. To, czym pachniałyby konsekwencje zniknięcia z rynku całego przydziału rolek papieru toaletowego, lepiej pominąć milczeniem… Tymczasem żaden z peerelowiczów wyrolować się po prostu nie dawał. Bo dobrze znał słabe punkty tyleż wszechwładnego, co nieporadnego wroga i potrafił zrobić go w konia.

Za demokracji, tej zachodniej tym razem, po wygranych wyborach nowa władza programowo wsadza na konia swoich poprzedników. I z uśmieszkiem proponuje im: „Zjeżdżajcie!”. Nie wnikając w ich dokonania, kompetencje, olewa też ewentualne pożytki, jakie jeden czy drugi konkurent mógłby narodowi przynieść. Gardząc socjalistyczną stabilizacją, współcześni polityczni liderzy twardo trzymają się obowiązującego za komuny kanonu rekrutacyjnego. I wtedy, i teraz – zamiast wykształcenia i przebiegu kariery zawodowej – wystarczy wpisać sobie do C.V. rekomendację „mierny, bierny, ale wierny”. Jeśli na dodatek jest się posiadaczem właściwej legitymacji partyjnej, tym lepiej – robota gwarantowana. Co najmniej na cztery lata. Okej, pies ganiał ludzi władzy, bo oni i tak po strąceniu ze stołka wlezą sobie na inny, często nawet wygodniejszy. Gdy jednak w trakcie robienia miejsca dla swoich wylewa się prawdziwych fachowców, to już jawna buta i arogancja. Jest także zwyczajną głupotą. Pech rządzonych polega na tym, że to zawsze oni za nią płacą. Marne mając pojęcie o tym, kto i co doliczył im do rachunku.

Poprzedni artykułTroska, czy nadgorliwość?
Następny artykułDramat w Skierdach
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.