Trudno o lepsze miejsce na ugoszczenie pisarza, który zasłynął dzięki książkom o międzywojennej Polsce. W niedzielę Sławomir Koper spotkał się z czytelnikami w przeniesionym na osiedle Piaski dawnym kasynie wojskowym, obecnie pełniącym „służbę” dla miejskiego muzeum. I opowiedział im o kulisach pracy popularyzatora wiedzy o przeszłości.

Z urodzenia warszawiak, z wyboru od ponad dwudziestu lat legionowianin, o historii postanowił pisać inaczej niż poważni badacze. Prosto i ciekawie. Chciał odsłonić przed ludźmi jej mniej oficjalne, codzienne oblicze. – Nigdy tego nie było w naszej historiografii. Właściwie od czasów Boya-Żeleńskiego, który trochę zajmował się prywatnym życiem tuzów naszej literatury. Nikt u nas tego nie robił, więc uznałem, że ktoś musi to zrobić. Akurat padło na mnie (śmiech). Poza tym, zawsze mnie to interesowało. Fakty, daty – nigdy, natomiast takie ciekawostki jak najbardziej – opowiada Sławomir Koper.

Literackie początki miał trudne. Książkę o politycznych i kulturalnych elitach II RP odrzuciło mu jedenaście wydawnictw. W jednym usłyszał nawet, żeby kiedyś spróbował jeszcze raz, jak już nauczy się pisać. Ryzyko podjęła w końcu Bellona i szybko wyszło na jaw, że to było świetne posunięcie. Cały nakład, trzy tysiące egzemplarzy, sprzedano błyskawicznie. Dzięki temu legionowski pisarz mógł spokojnie zacząć przygotowywać do druku kolejne pozycje. Źródeł, wbrew pozorom, nie brakowało. – Dzienniki, listy, pamiętniki, a przede wszystkim, jeśli chodzi o PRL, to archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, w którym da się odnaleźć wiele ciekawostek obyczajowych. Oczywiście jest tam głównie polityka, ale jak się chce poszukać, to można znaleźć – zapewnia bohater niedzielnego spotkania. Potwierdza to liczba wydanych dotąd książek. Nawet ich miłośników pisarz zadziwia swą twórczą płodnością. On sam nic nadzwyczajnego w tym nie widzi. Po prostu udało mu się połączyć pasję ze żmudną, wymagającą, ale dającą ogromną satysfakcję pracą. – Co mogę znaleźć, to znajduję. Korzystam także z tego, co inni znaleźli wcześniej. Czasem dziwi mnie tylko, że pewne rzeczy zostały przeoczone lub pominięte. A to był akurat materiał dla mnie.

Sukces książek pana Sławomira sprawił, że szybko pojawili się naśladowcy. Jak zdradził obecnym w muzealnej filii legionowianom, przejrzały też na oczy (choć oczywiście zbyt późno) wydawnictwa, które wcześniej pokazały mu drzwi. Bez zmian jest tylko jedno: opinia konserwatywnych historyków, którzy uważają go za… szkodnika. Werdykt czytelników nie pozostawia jednak złudzeń – przeszłość widziana „od kuchni” posmakowała im już od pierwszej strony.