Dlaczego w wyborach parlamentarnych warto głosować na lokalnych kandydatów, a nie na polityków rozpoznawalnych, wpływowych i znaczących – o tym oraz o kulisach samorządowej (i nie tylko) władzy z prezydentem Legionowa Romanem Smogorzewskim rozmawiał Waldek Siwczyński.

– No właśnie, panie prezydencie, dlaczego? Czemu głosy oddane na partyjnych liderów legionowianie mogą uznać za stracone?

– Bo oni i tak się dostaną, „jedynki” automatycznie wchodzą do parlamentu. Po drugie, te „grube ryby” przyjeżdżają tutaj raz na cztery lata. Posłowie, którzy tu mieszkają, robią to zaś codziennie i żyją pod ogromną presją otoczenia. Nie tylko sami potykają się i stoją w korkach na wymagających remontu i zdobycia na niego zewnętrznych środków drogach, ale także idą do teściowej na niedzielny obiad albo wraz z sąsiadami wychodzą z kościoła. Jeżeli coś nie działa, to informacja zwrotna szybko do nich dociera. Natomiast do polityków widywanych regularnie w programach telewizyjnych czy słyszanych w radiu ona nie dotrze. Oni odrywają się od lokalnych spraw i raczej działają na poziomie dużej ogólności i wielkich spraw.

– A przecież diabeł często tkwi w szczegółach…

– Dokładnie tak. Przebudowa drogi nr 61 z punktu widzenia zarządzania krajowym drogownictwem to jeden z mniejszych tematów i dlatego on się nigdy nie dostawał do planu. A dzięki obecności Janka Grabca w rządzie, jego lobbingowi i wielkiej pracy, udało się coś, co dla Legionowa byłoby ogromną inwestycją. Myślę, że może ona kosztować około 70-80 milionów złotych. Przypomnę, że cały budżet miasta, z którego trzeba przecież utrzymać wszystkie szkoły, przedszkola czy drogi, wynosi około 180 mln zł. Czyli to jest inwestycja przekraczająca nasze możliwości. Nie mówiąc już o kompetencjach, bo chodzi o drogę krajową. Tak więc obecność lokalnego przedstawiciela w parlamencie jest nam potrzebna.

– W tym miejscu rodzi się pytanie o dokonania posła Zenona Durki. W końcu reprezentacyjne barwy Legionowa i okolic nosił przez całe osiem lat.

– To było jak gdyby przygotowanie i pokazanie politycznej siły. Takich miast jak Legionowo jest bardzo wiele. Przebić się na polityczne salony jest trudno. Chodziło więc o realizację części zakładającego to planu. Teraz, w osobie Janka Grabca i senator Anny Aksamit, możemy stworzyć fajne, bardzo profesjonalne lobby, działające na rzecz naszego miasta i powiatu. Dlatego zachęcam mieszkańców Legionowa do głosowania na lokalnych kandydatów. Jeżeli jedni im nie odpowiadają, niech to będą ci z innej partii. Byle byli lokalni, bo zawsze jest ta nadzieja, że wójtowi, burmistrzowi czy prezydentowi uda się łatwiej do nich dotrzeć. Ciągły kontakt z elektoratem naprawdę przynosi pozytywne skutki.

– A czego ów legionowski elektorat mógłby, pana zdaniem, sobie życzyć? Do czego przydaliby mu się wpływowi przedstawiciele na Wiejskiej?

– Jest wiele spraw związanych ze spółkami skarbu państwa. Na pewno potrzeba jeszcze w Legionowie kilku przejść pieszych, może tunelu pod torami kolejowymi. Na pewno jakąś szansę, ale wcale niełatwą, stanowi ustawa o metropolii. Potrzeba wspólnego działania, pomocy i dobrych relacji z miastami oraz powiatami, które pozornie nie mają ze sobą wiele wspólnego, bo łączy ich tylko Warszawa. Stworzenie sprawnej aglomeracji, lepiej zarządzającej pieniędzmi i całym systemem komunikacyjnym będzie trudne. A wiadomo, że to główna potrzeba mieszkańców całego podwarszawskiego „wianuszka”.

– Można odnieść wrażenie, że wspólne działanie na rzecz legionowskich wyborców kończy się tam, gdzie zaczyna się wielka polityka. Puśćmy wodze wyobraźni: wierzy pan w zgodną, ponadpartyjną współpracę posłów Mariusza Błaszczaka z PiS-u i Jana Grabca z PO?

– Jestem wierzącym człowiekiem (śmiech) i myślę, że to realne. Prezydentem jestem od 13 lat, wcześniej byłem starostą. Przeżyłem czasy, gdy wojewoda był z SLD i naprawdę normalnie się z nim rozmawiało. Byli wicemarszałkowie z PiS-u, Ligi Polskich Rodzin, przewodniczący Sejmiku był z Platformy Obywatelskiej, a nasze kontakty personalne i te lokalne relacje przynosiły efekty. I tak też może być w przyszłości. Mariusz Błaszczak ma tutaj troje dzieci, ma tutaj dom i na pewno, kiedy będzie miał możliwość podejmowania jakichś decyzji, pokaże tkwiący w nim lokalny patriotyzm.

– A co będzie mógł pokazać poseł Grabiec, gdyby – jak to zwiastują sondaże – na cztery lata utkwił w sejmowej opozycji?

– Niezbadane są wyroki polskiej demokracji. Kiedy słucham polityków, to wydaje mi się, że oni już wiedzą, jak Polacy zagłosują. Ja na przykład tego nie wiem. Jeśli te sondaże okażą się prawdziwe, a Janek trafi do ław opozycji, to oczywistą oczywistością jest, że będzie mógł prawie nic. Opozycyjny poseł może interpelować, najczęściej z bardzo niewielkim skutkiem. Ale nic nie trwa wiecznie. Nawet zasiadając tam, będzie przygotowywał się do objęcia jakiejś ważnej funkcji po zmianie tej władzy. Jak popatrzymy na 25 lat polskiej demokracji, to poza okresem ośmioletniego rządzenia PO, co cztery lata bądź szybciej następowała zmiana. Nawet jeśli Platformie Obywatelskiej nie uda się teraz wygrać, to obecność Janka Grabca w Sejmie może być w dłuższej perspektywie niezwykle dla miasta korzystna.