W ciągu ostatnich dwóch lat wzdłuż ulicy Pałacowej na osiedlu Sobieskiego doszło do kilkunastu podpaleń altanek śmietnikowych. Aby zniechęcić piromanów do podkładania ognia, administracja SMLW sięgnęła po broń sprawdzoną w innych rejonach miasta – kamery monitoringu.

Jakie, poza głupotą, są motywy sprawcy bądź sprawców, trudno powiedzieć. Można się natomiast domyślać, co ich do aktów wandalizmu zachęca. – Są to miejsca dość peryferyjne i słabo widoczne z sąsiednich balkonów czy okien. Dlatego sprawcy mogą się tam czuć tak swobodnie – uważa Monika Osińska – Gołaś, kierownik adm. os. Sobieskiego. Aby ową swobodę trochę ograniczyć, newralgiczny teren został doświetlony. Gdy to nie pomogło, w SMLW postanowiono podążyć śladem „Wielkiego Brata”.

Kilka dni temu przy Pałacowej pojawiły się trzy kamery spółdzielczego monitoringu. Ich pomysłodawcy liczą, że na jego skuteczności się… nie przeliczą. – No i mamy nadzieję, że to odstraszy potencjalnych chętnych do kolejnych podpaleń. A jeśli nawet nie odstraszy, to łatwiejsze będzie ustalenie sprawcy i obciążenie go kosztami naprawy spalonych altanek – dodaje administratorka.

Doświadczenie z legionowskim monitoringiem uczy, że jest na to duża szansa. Trzydzieści sześć miejskich kamer regularnie potwierdza swoją skuteczność. Liczba przestępstw i wykroczeń spadała właściwie od pierwszych dni po ich zainstalowaniu. – Na samym wstępie jest ich o połowę mniej, a później ten odsetek jeszcze rośnie. Kamera zastępuje nam jednoosobowy patrol, którego nie trzeba już wysyłać w to miejsce – mówi Ryszard Gawkowski, komendant Straży Miejskiej w Legionowie. Same kamery to oczywiście nie wszystko. Sekretem efektywności monitoringu są jego operatorzy. To głównie od spostrzegawczości i doświadczenia każdego z nich zależy właściwa interpretacja tego, co pojawia się na ekranach. – On musi się nauczyć obserwować i wyciągać wnioski. Zawsze na początku nowy operator zgłasza wszystko. Tymczasem tutaj trzeba mieć też troszeczkę wyobraźni. Nie każdy dziwnie zachowujący się człowiek jest przestępcą. Chodzi o to, aby niepotrzebnie nie wzywać patrolu, bo może się zdarzyć, że w innym miejscu będzie on naprawdę potrzebny – tłumaczy funkcjonariusz.

Dzięki spostrzegawczości operatorów miejscy chuligani wielokrotnie byli łapani na gorącym uczynku. Czas pokaże, czy na monitoringu sparzą się też osiedlowi podpalacze.