Zamiast wszem i wobec sławić własny profesjonalizm, po prostu wyszli na scenę i zagrali. Tym razem pokazując swą kolejną premierową sztukę „Kandydatki na żonę”. Dzięki temu zgromadzona w ratuszu publiczność obejrzała świetny spektakl, a artyści z legionowskiego Teatru Form Niewymyślnych dowiedli, że noszą w plecakach aktorskie buławy.

Przedstawienie według scenariusza Andrzeja Dembończyka to lekka komedia, w sam raz na niedzielne, czerwcowe popołudnie i dla spragnionych rozrywki widzów. A ponieważ traktuje o sercowo – małżeńskich perypetiach młodego człowieka, czyli sprawach każdemu znanych i uniwersalnych, osadzenie akcji sztuki w XIX wieku nie wpłynęło na aktualność przekazu. Wręcz przeciwnie, wyostrzyło jego satyryczny wymiar.

Do aktorów należało „tylko” wiernie oddać to, co – niczym w szkolnej analizie utworów poetyckich – autor miał na myśli. I prowadzeni pewną ręką Walentyny Janiszewskiej, reżyserki i opiekunki Teatru Form Niewymyślnych, dopięli swego. Biorąc pod uwagę, że rozśmieszanie ludzi to ciężki kawałek chleba nawet dla zawodowych aktorów, amatorska trupa cenionej lokalnej animatorki kultury (w składzie: Dorota Bonisławska, Iwona Drążkiewicz, Dorota Przekazińska, Dorota Siudowska-Mieszkowska, Mikołaj Madejak, Mateusz Pryciak i Rafał Radomski) tym bardziej ma się z czego cieszyć.

Mimo że ratuszowa sala widowiskowa to nie teatr, skromne dekoracje i nastrojowe oświetlenie pozwoliły wyczarować na scenie kawałek XIX – wiecznego salonu. A ponieważ (z jednym przekornym wyjątkiem) odwiedzały go postacie w strojach z epoki, łatwo było wsiąknąć w pełną konwenansów i hipokryzji atmosferę ówczesnego „dobrego domu”. Konstrukcja przedstawienia przypominała trochę odcinki serialu ze słynnym porucznikiem Columbo. Tak jak tam od początku było jasne kto zabił, tak wypełniająca widownię legionowska publiczność od razu wiedziała kto się z kim ożeni. Odpowiedzialność za jej dobry nastrój spoczęła więc na aktorach, którzy – czasem w podwójnych rolach – musieli podtrzymać zainteresowanie odbiorców, korzystając tylko z własnych umiejętności oraz talentu. Warty odnotowania jest fakt, że wszyscy (czapki z głów dla grających w przedstawieniu pań!) ten trudny egzamin w cuglach zaliczyli. Inna sprawa, że – analogicznie jak w szkole czy na uczelni – nie na tę samą ocenę.

Gdyby legionowska sala widowiskowa posiadała jeszcze kurtynę, w ostatnią niedzielę czerwca teatralna iluzja byłaby właściwie kompletna. A wszystko dzięki niewielkiej grupie ludzi, którzy na lokalnym gruncie potwierdzili znaną od wieków prawdę – że amatorstwo wcale nie musi oznaczać amatorszczyzny.