Z medyczno-medialnego punktu widzenia ludzie są nieludzko skomplikowani. Weźmy treść składanych życzeń. Owszem, da się ją złożyć na karb rytualnego klepania formułek, ale fakt pozostaje faktem – przede wszystkim, wraz z ciętym kwieciem, wciskamy bliźnim duuużo zdrowia. Niech mają. I to akurat można zrozumieć. Tylko czemu w prasie czy na ekranie tak bardzo ekscytują nas śmiertelne choróbska nękające znanych i lubianych? W wersji optymistycznej można oczywiście przyjąć, że chodzi o współczucie. Często objawy wskazują jednak na głęboko skrywaną satysfakcję. Wszak dostajemy dowód boskiej sprawiedliwości, bo oto tym ze świecznika też zagląda w oczy widmo zapalonej gromnicy. Mogą sobie te gwiazdy świecić, lecz i tak spadną kiedyś na ziemię. Albo kilka łopat głębiej. Niby mało odkrywcza konstatacja, a jaka pokrzepiająca!

 

Co do innych aspektów życia, wiadomo: zależy nam, żeby generalnie było klawo. Medialne doniesienia w tym tonie koncertowo jednak olewamy. Żeby gazeta nie posłużyła do rozpałki lub zwieńczenia procesu przemiany materii, musi być krwista jak słabo wysmażony befsztyk. Najlepiej przyprawiony przez pichcącego tekst żurnalistę sporą dawką przemocy, korupcji, seksu i innych pikantnych ingrediencji. Wtedy to się czyta! Mało ważne, czy od centrum wydarzeń dzielą nas tysiące kilometrów, czy dzieją się za oknami – grunt, że gruntownie coś się rypło. W telewizji jest jeszcze ciekawiej, gdyż dochodzą ruchome obrazki, napędzane przez głos przejętego lektora. Mogą se więc te Amerykańce kręcić różne sensacyjne filmidła, ale i tak tłuszczę najbardziej będzie kręciło zło w realu. Nie zaś życie jak w Madrycie.

Z szacunkiem podchodząc do wspomnianych preferencji, wyrażam jednakowoż głęboką troskę o to, co wierząca i praktykująca część ziemian będzie porabiała po zdjęciu delikatnych, cielesnych wdzianek. Przecież do obiecywanych im rajów wszelkie grzechy i grzeszki – inaczej niż np. Grześki – nie będą miały wjazdu. W niebiańskim osiedlu dla chrześcijan na bramce stoi pan Piotr, który nawet najbardziej przedsiębiorczego agenta ciemnych mocy za żadne skarby nie przepuści. Jeśli zatem działają w tamtych stronach media (oby, bo przez tę całą wieczność lżej byłoby z nimi na duszy), widzowie mogą zapomnieć o niusach rodem z TV Błękitna Planeta. Czyli nuda. Choć może nie dla wszystkich. Gdyby któryś z Ukochanych Przywódców pozwalał im komunę zagryzać komunią, jak w domu poczuliby się tam północni Koreańczycy – ich wieściokleci także częstują naród tylko dobrymi informacjami. Cóż więc czynić, aby jeszcze w aktualnym wcieleniu je polubić? Proponuję nie słuchać złych. I w ramach treningu czerpać optymizm z archiwalnych wydań „Trybuny Ludu”.     

Poprzedni artykułIch ostatni zakręt
Następny artykułZnowu „Lewy”
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.