Są rady, a w nich różne składy – takie, w których leją się na szpady, i takie od parady. Te pierwsze, przynajmniej z dziennikarskiej perspektywy, są o wiele ciekawsze. Każda sesja przypomina kibicowską „ustawkę”: wojują dwa kluby, wiadomo gdzie adwersarze staną na ubitej ziemi, no i że będą się – choć najczęściej tylko werbalnie – mieszać z błotem. Toż to, jak na siłą rzeczy nudnawe posiedzenie, parada atrakcji! Dla mieszkańców ma ona wszak kilka minusów. Kiedy siły przeciwników są wyrównane, trudno o zwycięzcę. To z kolei może przełożyć się, niczym u niewiasty prz(e/y)mierzającej sklep z ładnymi bucikami, na zanik u kolegialnego organu zdolności decyzyjnej. Wtedy zaś krucho i z konstruowaniem planów, i ze zdobywaniem kasy na ich realizację. W efekcie wyborcy nie chcą awanturnikom wlepiać mandatów. Zwłaszcza na kredyt zaufania.

Oczywiście da się też radzić sobie z radą inaczej. Wykorzystując zdobywane latami uznanie ludu, lokalny władca gromadzi pod własnym szyldem stadko wypasionych dietetyków, załatwia im mandaty, by następnie przez cztery lata (o ile stanowią większość) mieć w poważaniu ujadanie przetrzebionej opozycji. Skład skomponowanej w ten sposób ekipy jest mało istotny. Z punktu widzenia tzw. interesu społecznego wskazani byliby pewnie prawnicy, ludzie (najlepiej dużego) interesu, nauczyciele czy lekarze. Generalnie, kre-aktywni spece z papierami na to, żeby wójtów, burmistrzów oraz preziów w razie potrzeby umieć usadzić. W praktyce bywa różnie. Korpus samorządowego ciała lubią tworzyć historyk filozofii, emerytowany kopacz futbolówki, łaknący sławy aktor, fan rodzinnych spotkań na łonie natury, zapalona miłośniczka jazdy na rowerze lub, przykładowo, użytkownik żony Małgorzaty. Jasne, brak prestiżowego dyplomu tudzież osiągnięć życiowych jeszcze nikomu nie przeszkodził we wspieraniu bliźnich potęgą dzierżonego mandatu. Ale też raczej nie pomógł. Na koniec i tak liczy się jedno: żeby po czterech latach odegrać przed ludźmi szopkę, obsadzając się w rolach ojców oraz matek narodzonych przez ten czas sukcesów. I po wyborach znów mieć szmal na pępkowe.

* wszelkie podobieństwa do autentycznych osób i zdarzeń są oczywiście niezależnym od intencji autora, całkowicie przypadkowym zbiegiem okoliczności

Poprzedni artykułSzlaban na przejazd
Następny artykułAdopcja na wesoło
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.