Dawno, dawno temu, kiedy zaznawałem uroków elementarnej edukacji, faceci w czarnych kieckach do kostek rozpętali mi pod kopułą wojnę religijną. Najpierw jeden uspokajał, twierdząc, że w pośmiertnej destynacji większości ziemian – kurorcie znanym w naszych stronach jako Piekło – wcale nie czeka na przybyłych gorące powitanie, a uciążliwość pobytu będzie związana jeno z tęsknotą do Stwórcy. Ponieważ wtedy zdarzało mi się cnić co najwyżej za Gwiazdką, pomyślałem: „Luzik, Waldusiu, przykazanka możesz schować do piórnika”. No i wtedy w ewangelizacyjną drogę wszedł mi drugi użytkownik sutanny, który poprzednie doniesienia stanowczo zdementował. Demontując zarazem mój śmiały i kuszący plan zostania notorycznym grzesznikiem. Co tu kryć, perspektywę bycia wsadem do bulionu gotowanego przez jakieś diablę przyjąłem chłodno. Na nieszczęście w jednej kwestii dwaj men in black byli zgodni: po zejściu z ziemskiej ewidencji czeka nas spotkanie z tymi, których zdymisjonowano już wcześniej. Niby fajnie, ale to jednak kłopot.

Ot, taka na przykład zagwozdka: czcigodni mężowie bez żon nie sprecyzowali, czy te spotkania odbędą się na najniższym, czy tylko na najwyższym, niebiańskim szczeblu. Stronili też, a szkoda, od zdradzenia listy obecności. I człowiek zaczyna kombinować: co jeśli w krainie cieni spotka gościa, któremu wcześniej nie zdążył oddać kasy? Trzeba będzie płacić? A jeśli tak, to czym, z jakimi odsetkami, no i gdzie wierzyciel te pieniądze (Bóg wie, w której walucie) schowa? Nikt bowiem nie wyjaśnił, pod jaką postacią mamy sobie w tych zaświatach hasać. Pierwsza myśl jest taka, że wieczną lanserkę przyjdzie nam uprawiać przy użyciu pożegnalnych wcieleń, w galowych ciuchach i tekturowych lakierkach. Do zniesienia. Tylko co, jeżeli zejdziemy z większym przebiegiem niż uczynił to choćby nasz dziadek? Trochę głupio mieć przodka smarkacza. Na szczęście jest i dobra informacja. Jak wiemy dzięki Janowi Ewangeliście, jego Mistrz zapewnił: „W domu Ojca mego wiele jest mieszkań; gdyby było inaczej, byłbym wam powiedział”. Tak więc chociaż problemy lokalowe mamy z głowy. Pozostaje kwestia czynszu. Skoro dobrymi chęciami wybrukowano piekielne kazamaty, na czarną godzinę proponuję odkładać dobre uczynki. Dzięki nim obu żyć nie będziemy mieli do rzyci.  

Poprzedni artykułSiódmy Rocznik
Następny artykułNie(ś)ciekawa mina
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.