Jak każdej zimy setki kaczek przylatują w okolice kanałku przy ul. Pałacowej, aby tam żerować. Nocą to miejsce staje się jednak oazą dla zupełnie innego gatunku zwierząt. Żerujące tam szczury są problemem dla okolicznych mieszkańców.

– Ludzie przychodzą i dokarmiają kaczki. W dzień to pożywienie jedzą ptaki, a w nocy wychodzą szczury wielkości kotów i zjadają to co zostaje. Jak widać zaczynają one już też zagryzać kaczki. Najgorsze jest to, że jak te szczury nie mają żarcia to rozłażą się i chodzą po naszych posesjach – mówi Stanisław Machal, mieszkaniec okolic kanałku przy Pałacowej.Pan Stanisław przez szczury stracił już większość hodowanych przez siebie gołębi i kur. Nie pomaga trutka wysypywana kilka razy w tygodniu. – Udusiły mi kilkadziesiąt gołębi. Parę ozdobnych kur japonek też mi zginęło. Wydaję co miesiąc 30 złotych na trutkę, ale one zjadają ją jakby to było jedzenie dla nich. Albo po prostu jest ich tak dużo, że strata kilku sztuk jest niezauważalna – dodaje Pan Stanisław.

Przedstawiciele legionowskiego ratusza przyznają, że w przeszłości był problem ze szczurami żerującymi w okolicach kanałku. Ostatnio jednak nie docierały do nich żadne informacje o ich wzmożonej aktywności. – Wtedy zatrudniliśmy firmę trudniącą się deratyzacją i cześć z tych szczurów została wytruta. Techniczne jest to jednak o tyle trudne, że trzeba tę zatrutą karmę tak zabezpieczyć, żeby jej nie mogły zjeść kaczki i żeby nie mogło jej podnieść dziecko. Stosuje się takie specjalne łapki tunelowe, w których się umieszcza tę karmę – mówi Aleksander Rogala, naczelnik Wydziału Gospodarki Komunalnej UM w Legionowie. Jeśli okaże się, że populacja szczurów jest bardzo duża, działania deratyzacyjne zostaną wznowione.

Mieszkańcy okolic kanałku martwią się jednak nie tylko obecnością gryzoni. Obawiają się zanieczyszczenia przydomowych studni. – Może nie teraz, ale za kilka lat ta woda na pewno przecieknie i skazi nasze ujęcia wody – mówi Stanisław Machal. Ratusz uspokaja. – Przed kanałkiem są filtry i łapacze substancji ropopochodnych. Tak więc nawet w przypadku wypadków komunikacyjnych i zwiększenia się poziomu ropopochodnych, one zostaną wyłapane przed wlotem do kanałku. Dodatkowo gros wody, która tam jest pochodzi wcale nie z jezdni, ale z dachów spółdzielczych bloków. Trudno spodziewać się, że tam są substancje ropopochodne – mówi Aleksander Rogala. Jak ponadto twierdzą urzędnicy, przez ostatnich kilkanaście lat tylko raz zdarzył się przypadek, że w kanale odprowadzającym deszczówkę doszło do przekroczenia  dopuszczalnych norm obecności substancji ropopochodnych.   

1 KOMENTARZ

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.