Korzystając z wolnego dnia, w poprzednią sobotę legionowskie masy pracujące wzięły udział w doniosłej uroczystości. Przodownik, bar robotniczo – chłopski kat. I, powitał ich otwarciem stałej ekspozycji przedmiotów rodem z PRL-u. Nową placówkę muzealną miejski aktyw przyjął z iście proletariackim entuzjazmem.

Do klimatów rodem z ustroju powszechnej szczęśliwości Przodownik nawiązywał od początku swego istnienia. Po kilku miesiącach jego właściciele przystroili lokal jeszcze bardziej stylowo. – Chcieliśmy zaznaczyć, że nie potępiamy w czambuł tamtych czasów. Politycznie były one oczywiście straszne, ale ponieważ wtedy dorastaliśmy, wtedy przeżywaliśmy swoją młodość, to wiadomo, że jest i pewnie do końca życia pozostanie jakiś sentyment – uważa Mariusz Kraszewski. Inna sprawa, że pamiątki z minionego ustroju przywiodła do Przodownika także proza kapitalistycznej egzystencji.

– Skończył się rok, zapłaciliśmy podatki, akcyzę, i wtedy ja mówię: „Mariusz, słuchaj, nie ma pieniędzy”. A Mariusz odpowiada: „To chodź założymy muzeum. Będą przychodzić do nas ludzie i płacić pieniądze za oglądanie”. Ja mówię: „A skąd my weźmiemy rekwizyty?”. A Mariusz powiedział, że ze śmietnika i z garażu – dodaje z właściwą sobie swadą Błażej Stecko.

Mimo wszystko, sporo w tym jednak prawdy. Wiele eksponatów podarowali też „przeciętej” z socjalistyczną pompą placówce klienci. To dzięki nim udostępnione masom Zbiory Historyczne Przodowników zawierają rarytasy na miarę dżinsów w Pewexu. Od popularnych „Popularnych”, poprzez kartki na mięso, wrotki, liczydło, aż do wypasionego sprzętu audio. – Ja to wszystko pamiętam z realu. Te rzeczy faktycznie funkcjonowały. Są tu takie fajniejsze i te mniej przyjemne, z którymi kiedyś miałem wątpliwą przyjemność się kontaktować – zauważa dyr. Andrzej Sobierajski. „Pierwszy sekretarz” Miejskiego Ośrodka Kultury miał na myśli straszące w jednej z gablot wyposażenie stróżów bezpieczeństwa. Swoją drogą, wiele lat temu zadarli z nimi także dwaj barowi przodownicy. – Staraliśmy się walczyć z tamtym systemem. To nie jest tak, że staliśmy obojętnie. Byliśmy wtedy młodymi ludźmi i na ten czas mieliśmy jakąś naszą odpowiedź. Naiwną, bo naiwną, ale nie godziliśmy się na tamten system – mówi Kraszewski.

Po latach rany się jednak zabliźniły. Na tyle, że pozwalają docenić to, czego w tamtym okresie ludzie mieli więcej: czas dla siebie i innych. Choćby na słuchanie referatów, których przy tak doniosłej okazji nie zabrakło również w Przodowniku. Oprócz programowych fundamentów nowej instytucji, towarzysz Stecko zaprezentował też jej konsumpcyjną nadbudowę. Wszystko: sok, smalec, śledzie, własnej roboty. – Produkty te w konfiguracjach ze sobą smakują średnio. Jednak w konfiguracji z jednym wyrobem, którego jeszcze nie produkujemy, smakują znakomicie – zapewniał mówca. – Była to rzeczywistość bardzo skomplikowana. My staramy się podchodzić do niej przede wszystkim z dystansem. Nasza tutaj działalność ma raczej formę takiego performance’u, zabawy konwencją – tłumaczy Mariusz Kraszewski.

Są ludzie, którzy tego nie rozumieją i twórcom lokalu przy Jagiellońskiej igraszki z historią mają za złe. Czy słusznie? To może wyjaśnić tylko spotkanie z legionowskim Przodownikiem.