W rozmowie z „Miejscową” prof. Marek Gromiec, stały doradca sejmowej Komisji Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa, mówi o zagrożeniach związanych z nieszczelnymi osadnikami szamba i ekologicznej krótkowzroczności mieszkańców, którzy je eksploatują.

– Legionowskie Przedsiębiorstwo Wodociągowo-Kanalizacyjne, będąc w zasadzie na finiszu kompleksowego skanalizowania miasta, boryka się z niechęcią części mieszkańców do przyłączenia się do tego systemu. Abstrahując od jej źródeł, warto zachęcać ich do zmiany stanowiska?

– Prawo może oczywiście, pod rozmaitymi warunkami, dopuszczać indywidualne oczyszczalnie ścieków czy szamba. Tyle że w Polsce występuje dodatkowo specyficzny problem, który nie jest spotykany w piętnastce państw rozwiniętych, czyli nieszczelne szamba. Generalnie, co uwidacznia się coraz bardziej, negatywnie wpływają one na jakość wód podziemnych.

Ich analiza wskazuje, że około 40 proc. jest zanieczyszczonych. O ile ze skażeniami wód powierzchniowych można stosunkowo skutecznie walczyć, o tyle usuwanie ich z wód podziemnych jest dosyć skomplikowane i bardzo kosztowne. Te zanieczyszczenia początkowo migrują do płytkich warstw wodonośnych, ale później przenoszą się do warstw głębinowych. Oczywiście stosowana w oczyszczalniach technologia stara się podążać za tymi zmianami, ale to nie jest taki szybki proces.

– Jak wspomniane zjawiska przekładają się na jakość spożywanej przez nas wody?
– Do tej pory mieliśmy do czynienia głównie ze ściekami bytowo–gospodarczymi. Ale nasz styl życia się zmienia. Coraz częściej stosujemy środki chemiczne, dłużej żyjemy, konsumując większe ilości leków, również związanych z chorobami nowotworowymi. Ich pozostałości są groźne dla środowiska, a skutki działania nierozpoznane. Stacje uzdatniania wody, których zadaniem jest je likwidować, mają kłopoty z usuwaniem tego typu zanieczyszczeń. Równocześnie potęguje się skażenie bakteryjne. To jest problem i społeczny, i zdrowotny.

– Z pewnością, tylko jak duży?

– W unijnej Ramowej Dyrektywie Wodnej stworzono listę 33 toksycznych substancji, ale niewykluczone, że będzie ona ciągle rosła. Wciąż dowiadujemy się o innych substancjach toksycznych, wypierających nawet te, które są na tej liście. Postępuje zjawisko, które może i istniało wcześniej, ale nie na taką skalę – traktujemy kanalizację jak zbiornik na wszystkie odpady. Zwykłe ścieki zawierają związki organiczne, ale też związki biogenne, np. bardzo szkodliwe, szczególnie dla dzieci, azotany. Są również spekulacje, że mogą powodować raka żołądka i jelit. Pojawiają się i inne zanieczyszczenia, choćby bromki. Ścieki z jednej strony są skażone chemicznie, ale nie należy zapominać o skażeniu mikrobiologicznym, związanym szczególnie z wirusami. W związku z odprowadzaniem do ścieków pozostałości leków, m.in. antybiotyków, uodparniają się one na dezynfekcję czy procesy prowadzone w stacjach uzdatniania wody. Z uwagi na coraz większe dawki chloru, które są w nich niezbędne, mogą powstawać związki chloropochodne, jeszcze bardziej niebezpieczne, bo kancerogenne.

– Brzmi groźnie. Choć chyba nie dla co najmniej kilkuset mieszańców Legionowa, którzy od miejskiej kanalizacji wolą dziurawe szamba. Jak pana zdaniem można do nich trafić?

– Ten, kto truje, szkodzi też sam sobie. Cieki wodne mają to do siebie, zwłaszcza przy intensywnych zmianach klimatu, opadach deszczu, że wszystkie zanieczyszczenia swobodnie się w nich przemieszczają. Bakterie chorobotwórcze, które pojawiają się po powodziach, mogą przeżyć na powierzchni ziemi ponad 400 dni, by później przedostać się do wód podziemnych.

– A jeśli argumenty prozdrowotne nie wystarczają?
– Powinno się nawiązać współpracę z ludźmi, wytłumaczyć im, żeby podłączyli się dla ich własnego dobra. Sposoby administracyjne nie są w Polsce zbyt dobrze rozwinięte. Tymczasem z chwilą wybudowania kanalizacji powinny znaleźć się instrumenty prawne, które wymuszają przyłączenie się do systemu.

– W Legionowie on przynajmniej istnieje. A jak jest z resztą kraju?

– Generalnie, nadrabiamy teraz około 30-letnie zaległości tej branży. Uważam, że postęp jest olbrzymi. Firmy wodociągowo-kanalizacyjne podjęły ten trud razem z Narodowym Funduszem Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, przy wsparciu rządu oraz pieniędzy unijnych, i ten program jest realizowany. Mamy wszystko wykonać do 2015 roku. W tej chwili krajowa sieć kanalizacyjna mogłaby dwa razy opasać kulę ziemską. To jednak wciąż zbyt mało.