Ponieważ jak każdy porządny człowiek kiedyś się urodziłem, raz w roku przychodzi dzień, w którym inni czują się w obowiązku zaśpiewać mi „Sto lat”. Co zresztą rzadko pozostaje w związku z faktycznym okresem czasu, przez który chcieliby mnie jeszcze widzieć wśród żywych. Zwyczaj to zwyczaj. Składa się też na niego klasyczne „wszystkiego naj”, podkreślone przytwierdzeniem ust do policzków jubilata, oraz – choć to regułą już nie jest – przekazanie mu jakiegoś wytworu (najczęściej wyklutych w Azji) ludzkich rąk. To wszystko. Z natłokiem egzystencjalnych przemyśleń „świętująca” ofiara upływu czasu dalej zmagać się musi w pojedynkę.

Ja akurat, po przejściu wraz z pokonaniem trzydziestki depresyjnego okresu błędów i wypaczeń, czterdziesty czwarty romans z dwunastoma miesiącami rozpocząłem w doskonałym nastroju. Później, w konsekwencji rytualnego oczyszczania organizmu przy pomocy krajowych destylatów, na długie godziny on co prawda znikał, jednak z podziwu godną wytrwałością towarzyszy mi do dzisiaj. Po prostu z czasem postanowiłem z czasem żyć w zgodzie. Co z tego, że kiedy ktoś mówi słowo na „uro”, to teraz bardziej kojarzy mi się to z badaniem prostaty niż z urodzinami? Jakie znaczenie ma fakt, że „chcieć” coraz częściej drze koty z „móc”? A zmarszczki? Czyż z naznaczonym nimi czołem nie sprawiam wrażenia jednostki wrażliwszej, skłonnej do głębokich przemyśleń i refleksji? Inteligentnej, znaczy. Warto było poczekać. Jak śpiewał pan Marek, ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy. Fakt, te minione również, bo dzięki nim nosimy obrączki, siedzimy w ciupie, czy płacimy alimenty. Ale jeśli owe ciężary wciąż pozwalają utrzymać się nam na powierzchni, planując przyszłość, można pożeglować w dowolnym kierunku. Najlepiej z jakimś klawym sternikiem.

Tak to już jest, że dźwięk tykającego nam zegara (choć statystycznie przestają go słuchać jako pierwsi) faceci znoszą lepiej niż damy. To głównie piękna płeć płaci za to, aby jego chód optycznie spowolnić. Taki lifting metryki przypomina trochę łysiejącego chłopa, który zapuszczone po jednej stronie głowy pióra co rano przytwierdza do jej czubka, w nadziei, że zasłoni coś, co widać gołym okiem. Efekt jest dokładnie odwrotny. Dlatego lepiej siebie lubić, bo wtedy inni chętniej polubią nas. Wiedząc, że jesteśmy prawdziwi. 

Poprzedni artykułMariusz Dziuda zrezygnował
Następny artykułNieudany napad
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.