Cieszylibyście, gdyby znany tylko z widzenia facet próbował na siłę obdarować was prezentem kupionym za waszą własną kasę? Radość byłaby to raczej czysto grzecznościowa. Na jakiej więc podstawie premier tego kraju oczekuje, że urośnie mu słupek, jeśli wyciągnie łapę po dochody rodaków zatrudnionych celem wykonania dzieła lub zlecenia? Oj, w swych nadziejach na sondażową erekcję pierwszy futbolista RP srodze się zawiedzie. Inna sprawa, że deklarując z ekranów chęć uczynienia ze „śmieciarzy” pracowników pełną gębą, Donek czuje zarazem na karku słabnący oddech robiącego bokami, będącego w permanentnym kryzysie kreZUS-a. I to, nie zaś troska o nadwiślańską tłuszczę, stanowi prawdziwy powód akcji pod kryptonimem „Składka dla dziadka”. Wszak zaledwie rok wcześniej ten sam gość zapewniał, że jeżeli bezrobocie będzie dwucyfrowe, kilka najbliższych lat ta sprawa będzie musiała poczekać. A raju w kraju jakoś na razie nie widać. Jeśli już, to na przykład w portfelach członków rad nadzorczych spółek kapitałowych, których dochody (ostrząc zęby na co najmniej pięćset baniek) urzędnicy również chcą wkrótce poZUSkać.

Co na przymusowym zostaniu zakładowym jałmużnikiem zyska pracownik nieaspirujący dotychczas do grona przyszłych posiadaczy emerytur? „Bezpłatną” opiekę lekarską, z której – jako człowiek zajęty, czyli zmuszony do szybkiego i sprawnego usuwania awarii własnego organizmu – i tak nie będzie korzystał. Zapracuje też, rzecz jasna, na dostatnią starość. Kiedy Zakład Utyskiwań Społecznych dopadnie go w okolicach czterdziestki (i przez ćwierć wieku nie puści), listonosz co miesiąc przytarga takiemu burżujowi, lekko licząc, ze trzy jedynki z dwoma zerami. Ma to jak w banku. Tym przysłowiowym, ruskim, oczywiście. Przy tak wspaniałych perspektywach nawet nie warto wspominać o tym, co przeciętny zleceniobiorca czy autor dzieł straci. Na pewno kilka stówek miesięcznie, w wielu przypadkach być może robotę, ale czego się nie robi dla ocalenia zielonej wyspy od wsypy. Swoją drogą, należący do grupy benepacjentów premierowego pomysłu dziennikarze, lekarze lub artyści mogli się tego zaszczytu spodziewać. Angole już dawno rozszyfrowali, co się za uprawianiem wolnego zawodu kryje: slow disappointment*. 

Poprzedni artykułPrezes od czwartku?
Następny artykułJezioro jak z obrazka
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.