Spośród wszystkich poniewierających nas w życiu kataklizmów, małżeństwo jest bodaj jednym z najpoważniejszych. Wiem, bom w nim ongiś trwał gdzieś tak z siedemset parę dni. I lekko nie było. W końcu, gdy dwoje (z reguły młodych i naiwnych) ludzi decyduje się dożywotnio dotrzymywać sobie towarzystwa, to już niejako z definicji taka deklaracja nosi znamiona głupoty, idealizmu, a przynajmniej skrajnego braku wyobraźni. Wiedzieli to prawdopodobnie Arabowie, którzy – pomijając akceptowany przez nich, skrajnie ryzykowny i wyczerpujący wybryk wielożeństwa – wynaleźli sobie drogę na małżeńskie skróty. Ślub jest tam bowiem dla mężczyzny tak kosztowny, że aby zakosztować kosztowności oferowanych mu przez żonę, musi on czasem pół życia oszczędzać kasę. I to, niestety, pod względem apetytu na ww. precjoza, zdecydowanie lepsze pół. Tymczasem niezamężne kobiety prowadzą w tamtych stronach raczej ascetyczny tryb życia. No, po prostu dobrze się prowadzą.

W tej sytuacji z pomocą przyszła religia. Okazuje się, że oprócz postaci, nazwijmy ją, trwałej, Islam uznaje również trzy formy małżeństwa czasowego: szyickie muta („dla przyjemności”), sunnickie misjar („w podróży”) i typowo egipskie urfi. Zawierająca je para dobrowolnie rezygnuje z części majątkowych praw przysługujących jej w ramach normalnego związku, ale zyskuje za to możliwość korzystania z przywilejów o wiele bardziej namacalnych. Genialne! Co więcej, aby otrzymać ów „sakrament”, wystarczy nabazgrać na kartce stosowną formułkę, a następnie się pod nią podpisać. Zero formalności, świadków i kosztów. Czas trwania takiego związku jest dowolny. Ilość potencjalnych ożenków – również.

Jak tak się zastanowić, to w sumie i u nas funkcjonuje podobny patent na społeczną legalizację. Toż to, wypisz wymaluj, wybory! Dzięki nim kandydat, w zamian za kilka obietnic, również otrzymuje prawo do nieograniczonego korzystania z przyjemności życia; nie musi przejmować się owych obietnic spełnianiem; rzadko wreszcie dba o to, aby z uświęconego mandatem związku rozkosz czerpały obie strony. Różnica jest jedna, ale za to podstawowa. Tam fikcyjność ślubnego erzacu jest dla zainteresowanych jasna i oczywista, tutaj politykom ludzie niekiedy jeszcze wierzą.