Kiedy nazajutrz po bolączce sobotniej nocy zajrzało mi do czaszki trochę światła, w pierwszej kolejności sprawdziłem, czy jest na tyle wcześnie, bym mógł przekąsić przed ekranem odrobinkę swego ulubionego „Ziarna”. No i skucha! Jak uczciwie doniósł mi zegarek, minionej niedzieli życie zakiełkowało we mnie punktualnie o 1300. Ponieważ zaledwie kilkanaście godzin wcześniej robiłem za biernego świadka zbiorowej konsumpcji największej atrakcji krajowych wesel (nie mylić z panią młodą), moje myśli w sposób naturalny wrzuciły wsteczny bieg i pojechały w stronę peerelowskiej niby-prohibicji; do mrocznych lat 80., kiedy to spragniony Ojciec Polak musiał czekać do wyżej wymienionej godziny, aby pani ekspedientka sprzedała mu pół litra zapomnienia. Tak drogie dziatki, były takie czasy. Okrutne, bo jednym podpisem generał, z racji barwy noszonych okularów nazywany pieszczotliwie spawaczem, zmienił życie milionów obywateli. Stan wojenny mogli mu wybaczyć, ale nie zamach na uświęcone odwieczną tradycją prawo do zaprawiania się destylatami. Trudno więc się dziwić, że naród gremialnie zszedł do alkoholowego podziemia. Nie mając „Wyborowej” – nie miał wyboru.

Na szczęście my, Polanie, lubimy wyzwania. Dzięki temu nigdy wcześniej nad Wisłą tylu chłopów nie zajmowało się pichceniem. Fakt, nadal stronili od gotowania domownikom obiadów, za to do perfekcji posiedli sztukę tworzenia zacieru. To dzięki tym anonimowym bohaterom dziś datę bitwy pod Grunwaldem zna u nas każdy – 1 kg cukru, 4 dekagramy drożdży i 10 litrów wody to była wtedy jedynie słuszna i sensowna receptura. Jak na ironię, ukaz niezłomnego komunisty spowodował też eksplozję meliniarskiego kapitalizmu. Dzięki niej ów akt prawny był de flaszko martwy jak socjalizm, który jak wiadomo, również dobiegał wtedy do mety. Tworzyło się wreszcie to, do czego przez dekady towarzysze bezskutecznie dążyli: prawdziwa, a nie tylko opisywana w reżimowych mediach, sztama przedstawicieli inteligencji z klasą robotniczą. To w kolejkach pod monopolowymi nawiązywały się między nimi przyjaźnie, owocujące często nie tylko zakupem wina owocowego, ale także wspólną degustacją w pobliskich krzakach. A jeśli jeszcze traf chciał, że świeżo upojeni kolejkowicze byli płci obojga…

Poprzedni artykułOrtograficzny dworzec
Następny artykułBallady na pół gwizdka
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.