Zamiast rozmawiać o kinie, lepiej się do niego wybrać. Co innego wymiana myśli na temat związanego z kinem wydawnictwa. W trzeci piątek marca, za sprawą Dyskusyjnego Klubu Książki „Ścieżki”, miała ona miejsce w głównej siedzibie Miejskiego Ośrodka Kultury. Bohaterem wieczoru był Wojciech Kałużyński, autor biografii niezapomnianego krytyka filmowego, Zygmunta Kałużyńskiego.

Jej stworzenie zabrało mu całe trzy lata. – Starałem się napisać tę biografię tak, żeby po pierwsze, Zygmunt się na mnie nie wściekł, a po drugie, żeby wyjaśnić to, co mnie samego najbardziej w niej ciekawiło. A ciekawiło mnie to, że on właściwie wszystko, co o sobie powiedział i napisał w swoich licznych, trzydziestu kilku książkach, świadomie zmyślił – mówi Wojciech Kałużyński. Do czego zresztą Kałużyński Zygmunt ostentacyjnie się przyznawał. Tak czy owak, autor postanowił zmierzyć się z narosłymi wokół niego mitami: bałaganiarza, homoseksualisty i szkodnika polskiej kultury.

 

Wcześniej pan Wojciech, z pochodzenia legionowianin, musiał jednak stawić czoła pytaniom o to, komu zawdzięcza swe nazwisko. Zwłaszcza, że podobnie jak słynny krytyk, także zawodowo przesiaduje w kinie. Pytaniom, na które sam do niedawna nie znał odpowiedzi. – Zygmunta poznałem, kiedy próbowałem nakłonić go do współpracy z pismem „Świat filmu”, które redagowałem. On się zgodził, spotkaliśmy się i, jak się okazało, pochodzimy od wspólnego pnia – rodziny Kałużyńskich, która w XVIII w. osiadła pod Lublinem. Ale ostatniego wspólnego przodka mieliśmy w wieku XIX, więc właściwie to bardzo dalekie pokrewieństwo – przyznaje pisarz. Dalekie, ale do „dziedzicznego obciążenia” X muzą wystarczyło. Bardziej znany z panów Kałużyńskich zafascynowany nią był przez całe życie. Czytelnicy i widzowie cenili go jako szczerego, autentycznego rzecznika zwykłych kinomanów. Człowieka, który przełamał akademicką konwencję pisania o filmie, robiąc to emocjonalnie i z pasją.

Z miłości, tyle że do literatury, w czerwcu ubiegłego roku powstał też klub „Ścieżki”. – Kiedyś obejrzałam w telewizji reportaż o takim klubie, działającym w miejscowości Rybno koło Sochaczewa. I to mnie zainspirowało. Zaczęłam szperać, szukać, interesować się. Okazało się, że istnieje cała sieć klubów, które działają w ramach ogólnopolskiego programu Instytutu Książki. Skontaktowałam się z jego mazowieckim koordynatorem i dowiedziałam się, jak całą rzecz przeprowadzić – wspomina Renata Sowińska, pomysłodawczyni DKK „Ścieżki”. Później wystarczyło tylko dogadać się z MOK-iem w sprawie sali, i poszło. Aktualnie klubowe spotkania odbywają się raz w miesiącu. W kręgu zainteresowań członków są ciekawe i prowokujące do dyskusji reportaże, biografie oraz literatura piękna. – Rozmawiamy na temat uprzednio wybranej książki. Na ogół są one zamawiane w Instytucie książki, w pakietach po 10 sztuk. Czytamy, dyskutujemy i odsyłamy, trochę jak w ”latającej bibliotece”. To jest oczywiście przedsięwzięcie propagujące czytelnictwo, ale też próba zbudowania środowiska, dla którego czytanie jest wciąż najważniejszym sposobem spędzania wolnego czasu. Jak na absolwentkę „Konopnickiej” i polonistyki przystało, pani Renata czytelniczymi ścieżkami podąża niemal od zawsze. Razem z innymi klubowiczami potwierdzając, że da się nie widzieć świata poza książkami, a jednocześnie bardzo wiele o nim wiedzieć.