– Zebraliśmy się, aby dokonać oceny tego, co było dobre w okresie ostatnich pięciu lat, oraz by przemyśleć to, co zdarzyło się niedobrego, wbrew naszej woli, lub znajdowało się poza naszymi możliwościami – powiedział Jerzy Jankowski, szef Zgromadzenia Ogólnego Krajowej Rady Spółdzielczej. Tymi słowami rozpoczął się pod koniec listopada V Kongres Spółdzielczości. Ich kontekst był dla delegatów oczywisty. Chodziło o forsowane przez PO zmiany ustawodawcze, zmierzające de facto do likwidacji krajowego ruchu spółdzielczego.

– Politycy, mimo że Polska przeżywa kryzys, zamiast naprawiać gospodarkę, chcą urządzać kolejne igrzyska. Kosztem spółdzielców i spółdzielni. Nie damy się! – zapowiedział działacz KRS. Sądząc po politycznej liście obecności, w sukurs spółdzielcom zamierzają przyjść wszystkie, poza Platformą Obywatelską, partie zasiadające w parlamencie. Ich wiarygodność wzmacnia niedawne, solidarne utrącenie platformerskiego projektu ustawy spółdzielczej. Nic więc dziwnego, że przed uczestnikami kongresu posłowie chętnie prężyli antyrządowe muskuły.

– Te różnice, które stawiają ruch spółdzielczy, spółdzielnie jako pewną formę przedsiębiorstw, wobec innych tzw. podmiotów, o których tutaj była mowa, osłabiają ruch spółdzielczy i muszą być zlikwidowane. I tutaj na poparcie z naszej strony możecie państwo liczyć – obiecywał Marek Kuchciński, wicemarszałek Sejmu (PiS). – Antyspółdzielcze projekty w rezultacie prac sejmowych zostały odrzucone. Mam nadzieję, że kiedy znów pojawią się one na porządku dnia, to uformuje się koalicja, która po raz kolejny te fatalne projekty odrzuci – oznajmił zebranym Leszek Miller, przewodniczący SLD. – Jeśli chodzi o lewicę, to ona zawsze miała bardzo dobre kontakty z ruchem spółdzielczym, uważając, że w gospodarce rynkowej jest także miejsce dla sektora spółdzielczego – dodaje były premier.

Wywijała szabelką opozycja, srożył się też ludowy koalicjant PO. – W tej sprawie nie tylko chcemy, ale i musimy być razem – w sprawie uporządkowania ustawodawstwa, rozwiązań instytucjonalnych, które będą tworzyć szanse na rozwój spółdzielczości i jej rozkwit w nadchodzących trudnych, nieprzewidywalnych latach – mówił pachnący jeszcze nowością szef Polskiego Stronnictwa Ludowego, Janusz Piechociński. Nie obyło się bez posypania głów politycznym popiołem. Oczywiście na okoliczność krytyki działań posłów i senatorów, z którą przemawiający działacze wcale się nie kryli. – Myślę, że na te przykre uwagi, jako parlament, żeśmy zasłużyli – kajał się w imieniu własnym i kolegów po mandacie Eugeniusz Grzeszczak, wicemarszałek Sejmu (PSL).

Niezależnie od politycznych starań o głosy spółdzielców, listopadowy kongres służył głównie ocenie stanu polskiej spółdzielczości oraz przyjęciu strategii na najbliższe, w zamyśle delegatów, bardziej tłuste lata. Nadzieja umiera przecież ostatnia. – Nadzieje zawsze co cztery lata są bardzo duże, natomiast niekoniecznie zależy to od kongresu, bo nasz byt i nasze sukcesy zależą od tzw. otoczenia biznesowego i otoczenia prawnego. A tu nie zanosi się najlepiej, dlatego że wciąż ponawiane są próby zmiany systemu prawnego, który w zasadzie likwiduje, przynajmniej spółdzielnie mieszkaniowe – uważa Szymon Rosiak, prezes SML-W w Legionowie. – Nie rozumiemy, dlaczego państwo oparte na demokracji i wolności niszczy struktury obywatelskiej aktywności zawodowej i społecznej. Nie rozumiemy, dlaczego polscy parlamentarzyści, uchwalając tysiące ustaw, nie potrafią znaleźć czasu na przygotowanie dobrego prawa dla ośmiu milionów ludzi – mówi Alfred Domagalski, prezes Zarządu Krajowej Rady Spółdzielczej.

Przez dwa dni obrad nie tylko krytykowano i, kogo trzeba, nagradzano. Pojawiały się też propozycje rozwiązań mogących tchnąć nowego ducha w krajową spółdzielczość. I to w ustach polityków, po których z racji pełnionych funkcji, nikt tego raczej nie oczekiwał. – Są instytucje i usługi, w których spółdzielczość może się realizować. Na przykład usługi opiekuńcze, czy to dla małych dzieci, czy dla osób starszych. To jest ogromny rynek pracy, który – jak pokazują doświadczenia holenderskie czy niemieckie – jest tam zagospodarowany przez spółdzielnie – podpowiadał Władysław Kosiniak – Kamysz, minister pracy i polityki społecznej. Co innego plany na przyszłość, a co innego przeszłość. Ta zaś, według Szymona Rosiaka, powinna być dla polityków bardzo pouczająca. – Jak popatrzymy historycznie na próby zmiany prawa spółdzielczego i Ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych, to tak się składa, że kiedy jakieś ugrupowanie, które akurat miało większość w Sejmie, przeprowadziło takie zmiany, była to ostatnia zmiana, jaką przeprowadziło, bo następne wybory je wymiatały. Nie wiem, czy rządzący mają tego świadomość, czy też nie. Jeśli nie mają, a będą mnie słuchać, to polecam prześledzenie ostatnich 20 lat parlamentarnej historii w tym zakresie. Bo uważam, że i tym razem nastąpi to samo – sądzi Szymon Rosiak.

Jedno nie ulega wątpliwości: teraz ustawową piłeczkę znów rozgrywa PO. Jeśli będzie ją chciała wbić do spółdzielczej bramki, chętnych do jej obrony może być całkiem sporo.