Takiego koncertu dotąd w ratuszu nie było. Przynajmniej jeśli chodzi o czas jego trwania. Inna sprawa, że występy Karoliny Brodniewicz, Marii Sadowskiej oraz kwartetu Krzysztofa Ścierańskiego stanowiły ciekawe i urozmaicone, słowem, godne zwieńczenie legionowskiej edycji festiwalu Jazz Jamboree.

Na etapie koncepcyjnym muzyczny maraton wystartował dość niemrawo: od planów zakończenia festiwalu występem Krzysztofa Ścierańskiego. – Potem zaczęliśmy rozważać, czy nie warto byłoby kogoś do Krzysia dołożyć. I pomyśleliśmy o Marii Sadowskiej. Natomiast ciut później pojawiła się Karolina Brodniewicz, jako taka ciekawostka muzyczna – mówi Andrzej Sobierajski, dyr. Miejskiego Ośrodka Kultury.{mp4}jamboree|512|384|{/mp4}

Do roli „ciekawostki” Karolina Brodniewicz jest, swoją drogą, przyzwyczajona. To poniekąd jej świadomy wybór. Nie chcąc tłoczyć się w tłumie wiolinistów, w wieku 16 lat zamieniła skrzypce na mało kobiecy puzon. I tak już zostało. – Dla mnie to jest naturalne, ale zauważyłam, że czasami ludzie dziwią się: ”O, dziewczyna gra na puzonie. Co ona chce udowodnić?”. Istnieje takie niedowierzanie, czy ja na pewno potrafię grać, czy tylko chcę wyglądać i się popisywać. Często muszę udowadniać, że naprawdę mam coś do powiedzenia. Do Legionowa młoda artystka przyjechała w rozbudowanym, dziewięcioosobowym składzie; z sekcją rytmiczną i kwartetem smyczkowym. Dźwięki wymyśliła sama. – Muzyka ma duże zabarwienie jazzowe, aczkolwiek każdy, w zależności od swoich zainteresowań, znajduje w niej coś innego. Słyszałam o podobieństwach do Franka Zappy, grupy Bemibek, czy do Jana Garbarka, ze względu na instrument, jakiego używam. A ja uważam, że to jest mój styl.

Piątkowy koncert w sali widowiskowej ratusza był wyjątkowy nie tylko ze względu na długość oraz dużą rozpiętość stylistyczną. – Tutaj rozpoczął się tegoroczny festiwal, a dzisiaj 54. edycję Jazz Jamboree tu kończymy. Tak więc przypadł wam w udziale ten zaszczyt – powiedział Krzysztof Sadowski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego. Jako się rzekło, szef PSJ odwiedził Legionowo w towarzystwie córki, Marii Sadowskiej. Wokalistka zaprezentowała utwory z wydanej sześć lat temu płyty „Tribute to Komeda”. Mimo że jako gwiazda ze świeceniem problemu mieć nie powinna, Maria Sadowska odczuwała z początku deficyt światła. I o swej zazdrości o skierowany na basistę reflektor nie omieszkała ze sceny poinformować. Później już mniej mówiła,a więcej śpiewała – z dobrym, zaakceptowanym przez publiczność rezultatem.

A skoro o zazdrości mowa, finałowa frekwencja miejskiej „dżemborki” godna jej z pewnością nie była. I nie chodzi tu chyba o, niezbyt w końcu wysokie, ceny biletów. – Mamy tych fanów jazzu w Legionowie tylu, ilu mamy. Dajemy dzisiaj trzy różne propozycje muzyczne, każda w swojej kategorii bardzo ciekawa, a widownia będzie wypełniona tylko w połowie. Nie można mówić o porażce frekwencyjnej, po prostu tak jest – uważa Andrzej Sobierajski. Fakty są w każdym razie takie, że kiedy Krzysztof Ścierański – po znakomitym, obfitującym w wirtuozerskie solówki show u boku trójki wyśmienitych instrumentalistów – opuszczał w piątek scenę, dochodziła północ. Większość publiczności wytrwała w ratuszu do końca.

Jeśli mimo to ktoś miał niedosyt muzyki, dzień później mógł odwiedzić pobliskie Coffeetown. W sobotni, zimowy wieczór gitarowe Super Duo dobrze korespondowało ze śnieżnym krajobrazem za oknami. Stanowiło też przy okazji nastrojową, muzyczno – organizacyjną inspirację do postawienia na renesans jazzowej kameralności. – Zresztą przyszły rok będzie nie najciekawszy od strony finansowej. W związku z tym myślę, że zbieżność naszych prób powrotu do grania klubowego oraz możliwości finansowych – nas organizatorów i publiczności, mówię tu o cenach biletów – sprowadzi nas, siłą rzeczy, do, nie chcę powiedzieć podziemia, ale właśnie do grania klubowego – zapowiada dyrektor MOK-u. Oby i tym razem sprawdziło się powiedzenie, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.