Ma 56 lat, z których więcej niż połowę przeżył w Legionowie. Ale dopiero niedawno, po zajęciu trzeciego miejsca w bibliotecznym konkursie literackim, Witold Hass uwierzył w swój poetycki talent. Wcześniej, za czasów nauki w pruszkowskiej podstawówce, jego przyjaźń z językiem polskim należała raczej do tych szorstkich.

– Miałem tam wychowawczynię, panią Kaczmarską. Była pedagogiem bardzo wymagającym. Cholernie wszystkiego pilnowała, nie dało się u niej chodzić na skróty – wspomina twórca. Miało to jednak i swoje dobre strony. – Nie szła mi tak matematyka, chemia, fizyka, ale ten polski jakoś tam lubiłem – dodaje. Jak okazało się wiele lat później, z wzajemnością.

Kiedy Witold Hass zaczął pisać wiersze o Legionowie, zarówno tematów, jak i natchnienia miał zawsze pod dostatkiem. Niepełnosprawny twórca lubi prowokować i z humorem piętnować paradoksy miejskiego życia. Zainteresowania ma jednak znacznie szersze. Do tej pory dał im wyraz w ponad 120 wierszach. Połowa z nich znalazła się w wydanej kilka miesięcy temu, w nakładzie 500 egzemplarzy, książce „To, co mi w duszy gra”. – Starałem się za wszelką ceną. To było moje marzenie, żeby coś po sobie dzięki niej zostawić. A nigdy nie miałem na to pieniędzy. Jeśli się dostaje 700 zł renty, to człowiek nie może za wysoko podskoczyć – mówi poeta. Na szczęście pomogli sponsorzy: państwo Hanna i Sławomir Składankowie oraz Miejski Ośrodek Kultury. Ten ostatni zrobił to tym chętniej, że Witold Hass – za sprawą współpracy z chórem Erin – wyrasta powoli na głównego autora tekstów seniorskich skeczy i piosenek. – Jestem spełniony i szczęśliwy z tego powodu, że ludzie coś w moich utworach dostrzegają, i coś z tego wszystkiego wychodzi – cieszy się pan Witold.

Życzliwe reakcje czytelników świadczą o tym najlepiej. Dla poety zmagającego się od dzieciństwa ze skutkami porażenia mózgowego są one bardzo cenne. Wraz z podupadającym zdrowiem rośnie w nim pragnienie pozostawienia po sobie czegoś więcej niż życzliwej pamięci wśród najbliższych. – Chciałbym po prostu mieć swoje pięć minut, jakoś zaistnieć. Ja wiem, że nie jestem człowiekiem, który nadaje się do brylowania w mediach. Wystarczy mi bycie taką szarą eminencją, siedzenie gdzieś z boku, ale żebym mógł przekazywać ludziom trochę radości i uśmiechu – mówi mieszkaniec osiedla Jagiellońska. Literackich i wydawniczych planów – pracuje m.in. nad zbiorkiem wierszy dla dzieci – Witold Hass ma wiele. I jeszcze więcej nadziei na to, że uda mi się je zrealizować.