Każdy polityk, jak głosi obiegowa opinia, ma swoje skrzętnie skrywane tajemnice. Prezydent Legionowa nie stanowi pod tym względem wyjątku. Wyjątkowy jest natomiast sam sekret. Bo po pierwsze, jego ujawnienie nie wiązałoby się z koniecznością podania się do dymisji, a po drugie, wielu legionowian i tak wie, że Roman Smogorzewski był kiedyś wziętym videofilmowcem.

Przyszły prezydent – już po zakupie nowiutkiej, stanowiącej wtedy równowartość niezłego, używanego auta, kamery – karierę operatorską rozpoczął, trzeba przyznać, brawurowo. – Moim pierwszym zleceniem było zbliżenie ogiera z kobyłą. Okazała się to krótka praca i dostałem za nią tylko połowę umówionych pieniędzy. Ale późnej było już tylko lepiej – śmieje się szef ratusza.{mp4}smogiOK|512|384|{/mp4}

Przynajmniej pod względem zawodowym. Bo o wolnym czasie początkujący samorządowiec mógł wtedy zapomnieć. Kręcenie okolicznościowych filmów wygrało z weekendowymi ciągotkami do kręcenia się na parkiecie. – Koledzy gdzieś tam szli na imprezy, a człowiek w weekendy, obsługując wesela czy komunie, był zajęty. Z drugiej strony, dawało to niezależność finansową i nie kolidowało ze studiami oraz, już później, z pracą radnego – dodaje Smogorzewski.

Szybko okazało się, że bieganie po Legionowie z kamerą to znakomity sposób na poznawanie ludzi i korzystne utrwalanie się w ich pamięci. To inwestycja, która – szczególnie na początku kariery politycznej – zwróciła się wielokrotnie. – W jakiejś części moja popularność czy sukces biorą się z tej pracy. W trakcie tych wyjątkowych dla życia rodzin momentów, nie tylko dla państwo młodych, ale też ich rodziców, dziadków, rodzeństwa i znajomych, miałem z nimi fajne relacje i naprawdę fajne spotkania – wspomina prezydent. Doświadczenie w pracy z kamerą przydało się też, gdy przyszło stawać po jej drugiej stronie. Inna sprawa, że operatorska przeszłość dopadała czasem głównego lokatora ratusza w całkiem zaskakujący sposób. – Już byłem prezydentem, kiedy nagle wpadają do mnie dziennikarze, chyba z WOT-u, i mówią: „Znaleźliśmy prowokację! Przy kościele Jana Kantego wisi ogłoszenie, że pan Roman Smogorzewski zajmuje się videofilmowaniem!”. Powiedziałem im, ku ich ogromnemu zdziwieniu, że to żadna prowokacja, bo ja dawniej rzeczywiście się tym zajmowałem – opowiada Roman Smogorzewski.

Jak zatem widać, prawdą jest zarówno to, że żadna praca nie hańbi, jak i fakt, że każde zajęcie może przynieść nieoczekiwane profity. Jedno jest pewne: o ile trudno powiedzieć, czy w Polsce da się zrobić karierę w amerykańskim stylu „od pucybuta do milionera”, z kamerzysty na prezydenta awansować można całkiem szybko.