Już z programu wynikało, że drugi koncert legionowskiego święta muzyki klasycznej będzie nieco „kapryśny”. Ponieważ jednak chodziło o popisowe kaprysy Paganiniego, stali bywalcy tej imprezy odwiedzili ją tym chętniej. Jak przystało na festiwal z organami w roli tytułowej, najpierw do głosu doszedł ten potężny instrument.

Mistrzowi Sławomirowi Kamińskiemu, któremu w niedzielę przyszło go okiełznać, organy wołomińskiej firmy Zych bardzo przypadły do gustu. Postanowił więc wykorzystać ich rozległą paletę brzmień oraz stylistyczną uniwersalność. – Na dzisiaj proponuję dwa utwory, które w zasadzie stoją w opozycji estetycznej i historycznej.

    To jest XVIII-wieczna muzyka francuska, która stworzył Francois Couperin i dzieło polskiego kompozytora doby neoromantyzmu, Feliksa Nowowiejskiego – trzecia część jego IX Symfonii organowej, z tematem „Bogurodzicy” – mówi Sławomir Kamiński. Sądząc z reakcji publiczności, artysta dokonał właściwego wyboru. Szczególnie w przypadku działa polskiego kompozytora, bo – jak to powiedziano w trakcie filmowego „Rejsu” – ludziom bardziej podobają się melodie, które już wcześniej usłyszeli.  

     Podczas drugiej odsłony festiwalu wykładowcy Akademii Muzycznej w Poznaniu partnerował Janusz Wawrowski, jeden z liderów młodego pokolenia skrzypków, co zresztą w niedzielę udowodnił. Jak poinformował zebranych niezastąpiony Wojciech Włodarczyk, muzyk jako jedyny w Polsce wykonuje podczas jednego koncertu wszystkie 24 kaprysy Niccolo Paganiniego. W Legionowie, obok dzieł innych kompozytorów, zagrał trzy z nich. Potwierdzając, że lata pracy i wrodzone predyspozycje nie poszły na marne. – Ich trudność polega na tym, że w zasadzie jest to kompleksowe kompendium techniki skrzypcowej. Za wyjątkiem jednej techniki, której akurat Paganini w kaprysach nie użył. One są bardzo ekstremalne, nastawione na maksymalne wykorzystanie możliwości tego instrumentu – zdradza muzyk. Co ciekawe, w przeciwieństwie do wielu kolegów po fachu, Janusz Wawrowski nie gra na wiekowych, włoskich, lecz współczesnych, polskich skrzypcach. Biorąc pod uwagę ich znakomite brzmienie, taki patriotyczny „kaprys” można artyście wybaczyć. Ba, nawet być mu za niego wdzięcznym. – W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat technika robienia skrzypiec na całym świecie, w tym także w Polsce, bardzo poszła do przodu. Budowane są coraz lepsze instrumenty, które często dorównują tym autorstwa starych włoskich mistrzów – dodaje wirtuoz. 

    Skoro już mowa o konkurowaniu, w niedzielę artyści występowali razem, ale jednak osobno. Do chęci muzycznej rywalizacji o względy melomanów przyznać się oczywiście nie chcieli. Chętnie za to eksponowali zalety tak kontrastowego zestawu instrumentów. Organy uważa się za króla instrumentów, czyli pewnie łatwiej z nim zjednać sobie przychylność publiczności. Są to jednak dwa różne światy: organy to potęga, bogactwo brzmienia, a skrzypce to wirtuozeria i wyrafinowanie. Poza tym, organista jest niewidoczny, więc ma trochę trudniej, bo musi przekonać do siebie tylko swoją grą. Skrzypek jako solista, może dołożyć do interpretacji gesty, mimikę, co też nie jest bez znaczenia przy odbiorze muzyki – uważa Kamiński. – To tylko korzyść dla artystów, którzy mogą zaskakiwać publiczność, grając na zmianę i różne utwory. Skrzypce i organy bardzo ze sobą kontrastują, przez co jest to fantastyczne połączenie – kończy młody skrzypek. Co prawda, to prawda. Jeszcze raz okazało się, że artystyczny szef Legionowskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej miał nosa. I oby nie był to raz ostatni.