Natura jest jednak wredna! Z jednej strony obdarza nas na starość wiotczejącymi członkami, z drugiej, utwardza nam charakter, radykalizuje poglądy i pod względem tzw. reformowalności oldboj zaczyna przypominać suchy chleb – prędzej go pokruszysz niż uformujesz. Nie wspomnę już o tym, że przywołana na wstępie Matka, przepalając męskiej części ludzkości abażury (lub wręcz, patrz foto, całkiem je likwidując), usunięte z czaszki pióra przenosi od razu gdzie indziej. Równowaga musi być. Dzięki niej chłop w pewnym wieku zmuszony jest prosić fryzjera, żeby ten ostrzygł mu – w przypadku elegantów: wymodelował – włosy w nosie. Albo dybać na ślubnej wosk lub plastry do depilacji, celem wyrwania własnych pleców z objęć wchłaniającej je bez pardonu dżungli. Dobrze chociaż, że póki co do samczego kanonu nie weszło golenie się na brazylijską modłę. Mogłoby boleć.

Po tym depilacyjno-intymnym wstępie pora przejść do sedna. A miało być o moim kompletnym niezrozumieniu i milczącym braku akceptacji dla spotykanych coraz częściej ludzi z niewielkimi, płaskimi, świecącymi blado deseczkami. Gdyby oni jeszcze używali ich do krojenia pieczywka albo jako tacki, pół biedy. Ale w tych ichniejszych tabletach gnieżdżą się ściśnięte do bólu książki, które ich użytkownicy, smyrając toto wzrokiem, pożerają w czasie miejskiej podróży między przystankami. Stary umysł się buntuje. Bo jakże to tak: książka, i nie można jej dotknąć, powąchać, poczuć w rękach jej ciężaru? Lipa. To może do lektury w tabletach dorzućmy jeszcze pożywienie w tabletkach? Nawet jeśli wartość odżywcza pozostanie bez zmian, o konsumpcyjnej orgii smaków możemy zapomnieć. Witaj, permanentne niespełnienie! Cóż, rzeknie ktoś, lepiej czytać po nowemu niż wcale, i będzie miał sporo racji. Ale seniorowi, podobnie jak reprezentantowi dowolnej partii politycznej, nie przetłumaczysz – on wie swoje. Chociaż…? Kilka dni temu minąłem na Bielanach stareńką parę, zapewne małżonków. Pani prowadziła pana pod rękę, pan zaś miał na uszach gigantyczne słuchawki, z których – dałbym głowę – sączyła się jakaś muzyka. A ponieważ nie taszczyli ze sobą patefonu, dziadzio jak nic ogarniał format mp3. Czyli można! Co z tego, że Fogg śpiewał mu do ucha, że „To ostatnia niedziela”? Na naukę żaden dzień nie jest ostatni.